środa, 28 sierpnia 2013

Sztuka prostoty

Kochane istoty, stali zaglądacze i powiększające się grono nowych, miłych osób:)
Jeszcze nigdy nie zaczynałam tak posta, ale tym razem się złamię bo sytuacja jest wyjątkowa:)
Tak dobrze mi tu z Wami być. Dziękuję za wszystkie dobre słowa, za zainteresowanie i uwagę, za dowody sympatii, bezinteresowności, która mnie z waszej strony spotyka. Dzięki jak nie wiem co!:)
Dziś będzie o prostocie i umiarze. Co za tym idzie- za spokojem i szczęściem:)
Mam swoją krówkę, kilka kilometrów od domu. Spotykam się z krówką i jej właścicielką co poniedziałek i odbieram mleko. To wyjątkowe gospodarstwo, gdyż od początku miałam wrażenie, że wszystko tam się toczy harmonijnie. Są zwierzęta i ludzie, do tego pole i bociany. Oni ze sobą dobrze żyją i jakoś tak o siebie dbają. Możecie pomyśleć, że piszę głupoty, ale tak jest. Z tego gospodarstwa emanuje spokój i ziemskie spełnienie. Pani się uśmiecha, konik się uśmiecha, wszyscy mają czysto...etc) Zrobiłam im zdjęcia i pochwalę się, choć nie musicie tego komentować:) Chyba, że jedynie uznaniem dla mojego zidiocenia!:)
Jedno jest pewne- ja do nich strasznie chętnie jeżdżę a wracam pozytywnie podładowana:)

Odkryłam ostatnio, że największe szczęście daje mi umiar. Umiar w jedzeniu, zakupach, posiadaniu. Tysiące rzeczy zagracają moją głowę, denerwują. Nie potrafię i nie chcę żyć w chaosie. O ile przyjemniejsze jest otwarcie lodówki, w której jest tylko kilka superświeżych produktów i oczywiste jest, że na śniadanie jemy twarożek z rzodkiewką:) Gorzej, jeśli z lodówki wypada miliard produktów na granicy przydatności do spożycia bo w markecie była promocja. Właśnie, ja nie chcę tych promocji i zawalania mojego życia. W szafce w łazience 4 jednakowe szampony bo taniej wychodziło przy większej ilości. W kuchni wala się  makaron bo przecież się nie zepsuje a zapas to zapas. Taa, na wypadek wojny czy coś? Czy lepiej mieć sześćdziesiąt swetrów? A wróbelek ma jedną nóżkę bardziej?:)
Jak przestałam kwestię ogarniać to zaczęłam wyrzucać aby oczyścić swój świat. Może ktoś się będzie śmiał ale zrezygnowałam z cotygodniowych zakupów w markecie na rzecz wiejskiego sklepu w którym i tak ceny są podobne. To daje spokój, wiecie? Mieć tylko tyle, ile da się wykorzystać, ile potrzebujemy. I to dotyczy wszystkiego:)
Z tej okazji w moim sklepie pojawiły się różniaste patchworki. Kiedyś szyłam ich bardzo dużo, maszynie poświęcałam długie godziny. Kochany w głowę się stukał, kiedy zamawiałam pakę materiałów ze Stanów. Dziś za te materiały dziękuję bo są wspaniałej jakości ale kiedyś przez ocean szły.
Kochani moi. Jeśli macie ochotę na wielką wyprzedaż mojej skrzyni posagowej to zapraszam do SKLEPU. Wszystkie patchworki uszyłam własnoręcznie, w większości z materiałów najwyższej jakości znanych projektantów. Stosowałam wymyślne wzory, cięłam i gięłam na miarę swoim dawnych możliwości. Dziś już mnie nie cieszą jak dawniej ale może ucieszą was. Są praktycznie nowe, może chwilowo zdobiły moje mieszkanie. Otrzymacie je wyprane i wypieszczone, zgodne z opisem:) Zapraszam. Sukcesywnie pewnie będzie się ich pojawiać więcej. Tak, z powodu oczyszczania.


Pracuję cały czas nad wyglądem łazienki. Skoro ma być pokojem kąpielowym to podarowałam jej krzesło:) Samodzielnie wyszlifowałam, wybieliłam. Nie powiem, twarzowe:)


Cudnie miękkie gąbeczki też mnie zachwyciły, a co!:) Takie pasteLOVE.
Nie wiem, czy mam się chwalić mężem własnym:) Czy to wypada? Jeszcze urok jakiś rzucę:) Ale...
Kochany mój buduje Młodemu prawdziwe łoże marynarza, z bali. Strasznie się cieszę, bo hand made i to jakie! Normalnie nikt nie będzie miał takiego łóżka jak mój Młody:) O tym może w następnym poście bo mnie nie zniesiecie:)

W ostatnią niedzielę u mnie we wsi, w kościele a jak, odbył się cudny koncert. To tylko jeden z serii koncertów "W krainie Chopina". Już kiedyś pisałam, że mieszkam niedaleko Żelazowej Woli i u mnie wszystko jest Chopina albo od Chopina czy Chopinem nazwane. Fajne to niewątpliwie bo mam i dworek blisko i kościół, w którym Fryderyk był chrzczony. Często tam na rowerach jeździmy:) Z przyjemnością wybraliśmy się więc do kościoła.
Cóż to za wspaniali ludzie! Nie wiem, czy ktoś z kwartetu był starszy ode mnie:) Pełni pasji, fascynacji muzyką, uzdolnieni a na dodatek chcą poświęcić swoją niedzielę i w kościele grać. To takie niedzisiejsze w erze kultury disco polo. Więcej rzecz jasna w temacie wypowiadać się nie będę.:) Spędziłam godzinę w towarzystwie geniuszy saksofonowych z kwartetu Morfeusz:)To było prawdziwe przeżycie.
Piszę o tym, bo chcę was zaprosić na niedzielę. Oczywiście, jeśli wam po drodze.
Kolejny z koncertów odbędzie się w niedzielę 1 września o godzinie 16 z Żelazowej Woli. Jakieś 50 kilometrów od Warszawy w stronę Poznania. Tym razem międzynarodowi muzycy wykonają utwory Fryderyka Chopina, wszystko w otoczeniu pięknego parku. Myślę, że warto. Ja w każdym razie się wybieram:) Można usiąść na tarasie i się zasłuchać. Wstęp wolny co też jakąś zachęta jest.:)


Powoli na dziś kończę bo twardo zabrałam się za firaneczkę do sypialni. Hand made a co!:)
Za jakiś czas ją wydłubię:)

Ściskam was serdecznie, przypominam o CANDY. Bardzo dużo się tam was gromadzi za co dziękuję:) Przypominam jednak po cichutku o dodawaniu mojego bloga do obserwowanych bo chyba nie wszyscy o tym pamiętają:)
Tymczasem

sobota, 24 sierpnia 2013

Wstać skoro świt

Jak dobrze wstać skoro świt:)
Lubie poranki takie, jak dziś. Szósta, siódma rano, świat powoli się budzi, rodzina jeszcze śpi. To najlepszy czas na czytanie książki w ciepłej jeszcze pościeli. Nikt nic nie chce, nikt głowy nie zawraca, mam czas tylko dla siebie. Takie właśnie zachowania praktykuję od kilku dni bo jakoś doba mi się przestawiła. Dawniej byłam sową i działalność nocną zdecydowanie preferowałam. Teraz, czuwam pomiędzy siódmą rano a jedenastą wieczorem. O jedenastej włącza się senność  i dosłownie padam w kilka minut. Kochany nawet dziś stwierdził, że ostatnio jak się budzi to mnie już w łóżku nie ma:) To prawda...dziś już się po świeże bułeczki zbierałam, w atmosferze jak z filmu. Pamiętacie "Miasto aniołów"? Tak właśnie o poranku po bułeczki na rowerze jeżdżę:)
To takie miłe:) A w sklepie? Buziak się od razu cieszy bo przecież tu sami znajomi i wszyscy siebie serdecznie pozdrawiamy:) Już kiedyś pisałam szanownemu gronu, że u mnie na wsi wszyscy sobie mówią dzień dobry, to strasznie fajne.
Apropos aniołów:) Organizuję dookoła siebie dobre moce przed zimą. Zawsze bardzo lubiłam anioły, mam ich dużo. Teraz wzięło mnie na anioły na ludowo, kolorowe i jarmarczne:) Złapałam za pędzel i wyrwał mi się taki oto:




Pewnie będzie ich więcej bo dziwnego odczucia doświadczam malując anioły. Może to stróż jakiś? Nie wiem czemu, ale od pierwszego pociągnięcia pędzla dobrze się czułam w jego towarzystwie:) Dziwaczka ze mnie!
Zamówiłam sobie niedawno nowiuśkiego Laursena:) Zauważyłam, że najbardziej odpowiada mi kombinacja różowo- zielonojabłuszkowa:) Taka słodycz, że słodko się robi:)


Chociaż w przypadku tej ceramiki kolor nie jest tak bardzo istotny:) Lubię kombinacje różowo- zielone, turkusowo- białe, waniliowo- białe, zielono-waniliowe. O matko, wszystkie chyba!
A na święta planuję w czerwienie się obkupić i kropaski:)

Jesień zaczyna tykać czerwieniejącymi liśćmi... Kochani, czas wrzosem postraszyć chociaż... teraz za oknem jakiej 25 stopni więc w zasadzie nad jezioro można jechać czy opalić się jeszcze trochę. Ale niewątpliwie czas wrzosów nastał.


Dom mój jesiennie zaprasza. W tym czasie uwielbiam mieć zapalone świece przed wejściem. To wprawdzie zwyczaj skandynawski ale czyż nie jest wybitnie gościnny? Zapraszam cię do mojego domu i zapalam ci światło, aby łatwo ci było trafić.



Pokusiłam się o zrobienie ściereczek kuchennych w stylu skandynawskim. Śmieszne, kolorowe, bardzo w ich stylu.

Ściereczki będzie można kupić w moim sklepie, który od jakiegoś czasu kuleje z dostawami:) I,m sorry:)

W komentarzach do ostatniego posta rozpętała się dyskusja na temat książek do szkoły, zeszytów ćwiczeń i szkolnictwa w ogóle.
Cieszę się, że wśród moich czytelników jest dużo nauczycieli. Najlepsze jest to, że nauczyciele z was prawdziwi, tacy z pasją i powołaniem. Macie też swoje głowy i kieszenie i doskonale rozumiecie, że wydatków we wrześniu każdy rodzic ma mnóstwo.
Kochani rodzice i nauczyciele. Może poruszmy ten temat na wrześniowych zebraniach w szkołach naszych dzieci. Temat drożyzny oczywiście. Zastanówmy się, czy do każdego przedmiotu nasze dzieci potrzebują kilku zeszytów cwiczeń, czy w tych zeszytach rzeczywiście jest coś, co naszym dzieciom pomaga w rozwoju. Bo,że nadrukować wszustko można, że papier jest cierpliwy to wszyscy wiemy. Potem kończy się tak, jak w moim domu. Buntem dzieci, które nie chcą w domu odrabiać ćwiczeń z religii w postaci malowania chmurek i słoneczek. No nie wiem, może to dzieciom pomaga bardziej zrozumieć miłość Boga, niewątpliwie pomaga różnym wydawnictwom zajrzeć do naszych coraz bardziej pustawych kieszeni.
Kochani, poruszmy temat globalnie, zbuntujmy się bo może wtedy dotrze jakaś informacja na górę, do ministerstw i zainteresowanych lobby. Nauczyciele już się wypowiedzieli, że im te zeszyty ćwiczeń nie są potrzebne. To taki mój apel... Zamiast byle czego do szkoły kupmy dzieciom zabawki, słodycze czy inne przyjemności lub zapiszmy na rozwojowe zajęcia. Będzie nas stać:)
Uch, tymczasem:)
Ps. Dzięki wam za tak wspaniałą obecność na moim blogu. Z wielką przyjemnością czytam każdy komentarz, wszystkie wasze słowa są dla mnie ważne:) Za niedlugo, przy okazji wpisu o książkach nagrodzę was za to:) Buziaki

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Słońce w salonie

Trafił mi się dobry dzień. "The best day in my life" a dotyczył światła w salonie.
Salon niestety ma wystawę wschodnią i jeśli nie wstanę wcześnie to słońca w nim nie oglądam. No, takie życie:) Schodzę kilka dni temu psa na dwór wypuścić i oczom nie wierzę:) Jak tu cudnie, jak rozjaśnione, rozwidnione. Bajka po prostu, a to rzadkość w tym miejscu. Popędziłam więc po aparat.





Za jakiś czas wszystko pewnie tu pozmieniam:)
Zawsze byłam zwolenniczką twierdzenia, że łatwiej wybudować niż przystosować. Nabyliśmy jednak dom "używany" i tak w nim cudujemy od lat. Salon jest całkowicie naszym pomysłem, rwaliśmy podłogę, kuliśmy ściany. Za jakiś czas być może będziemy się przebijać do garażu, który znajduje się dokładnie za mniejszą kanapą. A i kominek gdzieś zmieścimy...Planuję też zakup rolet i zasłon ze strony rena.pl.
Wzięłam się w końcu za modernizacje łazienki na górze. Wiecie, jak to jest- kasy zawsze jest za mało a jak coś jest prawie okej to nie myśli się o remoncie. Mnie jednak zaczęła denerwować ta łazienka:) Kolorki jak z promocji w markecie, wanna jakby tu mieszkał król. Och, to nic, że bojler nie nagrzeje tyle wody aby się można było porządnie zamoczyć- grunt, że wanna królewska:) Tak przynajmniej myślał poprzedni właściciel.:) Coś w każdym razie podumać trzeba. Zaczęłam od wymiany obudowy wanny i wyszło skandynawsko. Kierunek łazienki w przyszłości to salon kąpielowy pełen zieleni.W sumie nie ma się czym chwalić bo to 14 m2 płytek ale...enjoy.


Pomalutku będę wam ja pokazywać bo zawzięłam się na uprzytulnienie tych płytek bez ich kucia. Pomysły rodzą się jak zawsze powoli:) W każdym razie wanna dostała piękną, bieloną boazerie o co bym się wcześniej raczej nie podejrzewała:) Z fotografią będzie ciężko bo z okien tylko świeża chłupę widać. A tam jeszcze niedawno taki piękny las rósł:(
W ogrodzie dzieją się przyjęcia. Witamy chlebem i solą ( w zasadzie pomidorami) każdego, kto w nasze skromne progi chce wejść.
Nie byłabym sobą gdybym każdej takiej uroczystości nie oznajmiała bukietem kwiatów:)


Nie chciałabym głośno krakać ale...Czy nie sądzicie, że skład bukiecików świadczy o nadchodzacej jesieni? Słonecznikowate wszelkie, za chwilę wrzos, wianki z derenia. A do tego noce już chłodne. Chyba trzeba zakląć jakoś tę pogodę bo węgla w kotłowni ni widu, ni słychu:)
No, grunt, że książki dla dzieciaków do szkoły kupione.:) Wasze też są takie drogie i zawierają całą masę zeszytów ćwiczeń do każdego przedmiotu??!! Czy dzisiejsi nauczyciele cokolwiek robią, czy tylko posługują się gotowymi kolorowankami, rebusami, zestawami ćwiczeń? Ja doprawdy nie chcę nikogo urazić- złoszczę się jedynie, gdyż niedługo edukacja będzie dla tych o grubszych portfelach. Czy nie można, jak za dawnych czasów, przekazywać podręczniki z klasy do klasy, dbać o nie? Moim zdaniem takie działanie ma wiele plusów- daje oddech finansowy rodzicom, uczy dbania o przedmiot bo przecież zniszczonej książki nikt nie kupi, jest bardzo ECO. Kochani, po co wywalać te wszystkie zeszyty ćwiczeń co roku na śmietnik? Nie lepiej przekazać książkę do klasy niżej a zarobioną kasę wydać na lody?
Po nas to tylko góry śmieci zostaną...
Tymczasem kochani
Załączam podobiznę bo komóreczka też całkiem zdjęcia robi:) Buziaki

Polinka

środa, 14 sierpnia 2013

Romans z Whartonem

Drodzy mili...
Jesienią powiało i chłodem. Czas powoli wyciągać kocyki i przepalać w kominku:)
U mnie sierpień jak co roku. Od drugiej połowy żadne wyjazdy mi nie w głowie, za grzybami się rozglądam. Kupuję też pierwsze chryzantemy, gdyż lubię dekoracje z nich przed domem. Sukcesywnie dołożę wrzos i szyszki i może jakieś jesienne wianki:) Zauważam po sobie pewien rodzaj jesiennej melancholii. Starość kochani! Że taka tkliwa, rozmyślająca, rozmarzona, rozczochrana...
Opowiem wam o pewnej nowej miłości.
Williama Whartona zapewne większość czytelników zna. Ja też znam, od wielu lat, ale odkryłam go dopiero w tym roku. I tak czytam! Zawsze był dla  mnie lekko nudnawy, nie kumałam często o co mu biega i dokąd. Równolegle odkrywałam Jonathana Carrolla i to był strzał w dziesiątkę! Pochłaniałam każdą książkę, wyczekiwałam każdej premiery. Czytałam wszystko aż do czasu. Pewnego dnia dorosłam i realizm magiczny w jego wydaniu nie był już potrzebny. Poza tym autor zaczął się powtarzać. Puściłam ostatnie pięć powieści do czasu, kiedy  niedawno kupiłam jedną z nowszych książek za pięć złotych. Oj, nie, jednak mnie nudzi:)
Sięgnęłam po Whatorna i przepadłam bez wieści. Każda książka to opowieść dojrzałego mężczyzny w większy lub mniejszy sposób inspirowana własnym życiem. O miłości, przywiązaniu, odpowiedzialności, odchodzeniu, tragicznej śmierci córki, zięcia i wnucząt, o dojrzewaniu.
O życiu zwyczajnie. Nie wiem, czy to wiele, czy niewiele. Dla mnie wiele, gdyż cudownie czyta mi się jego opowieści przepełnione pasją, miłością, dojrzałością. Tak miło byłoby zamieszkać na barce ("Dom na Sekwanie"), urządzić święta w młynie ("Wieści"), wybrać się w daleką podróż do swoich korzeni ("Tam, gdzie spotykają się wszystkie światy"), pogodzić się z odejściem rodziców ("Tato"),zakochać się bez pamięci ("Spóźnieni kochankowie"). Ostatnią pozycję polecam wszystkim szczególnie, gdyż zauroczyła mnie jeszcze w młodocianym życiu.
No i ( jeju, polonistka zawsze powtarzała, aby nie zaczynać znania od no) przejmująca powieść o stracie najbliższych. "Niezawinione śmierci" to historia złości i bólu, rozpaczy i gniewu a potem próba odpowiedzi na pytanie: dlaczego zginęła moja córka, zięć i dwoje wnucząt z powodu wypalania traw i jak żyjący mają sobie z tym poradzić.
Siedzę dalej w Whartonie, przepadłam na amen i chyba nie odpuszczę, póki nie skończę. To książki w piękny sposób dojrzałe, pisane przez szczęśliwego człowieka. Polecam. Zajrzyjcie do tych kart w jesienną słotę:)


Pojechał sobie wujek Orton ( pan w bibliotece używa takiej nomenklatury:)) na ostatnie wakacje:)


Wiecie, że mam nawet jedną jego książkę w odręcznym autografem? Zdobyłam chyba  w 1996 roku na spotkaniu autorskim w Stodole. Ha, dziś to już rarytaś bo autor zmarł kilka lat temu.
Niebawem może się lekko zagęścić kącik czytelniczy na blogu w związku ze zbliżającą się jesienią:)
Tymczasem kupiłam gołąbka pokoju, ozdabia donicę z różowymi chryzantemami.


Ciężko mi robić zdjęcia w ostatnim czasie, tym bardziej, że dzielę sprzęt z młodocianym. Nowego swojego aparatu dalej nie mam i pewnie teraz to się nie zmieni. Książki i przybory należy dzieciom do szkoły zakupić, więc wiecie, rozumiecie:)
Z młodocianym na jednym sprzęcie klawo jest:)

Ach, znów się rozpisałam...
Ściskam Was bardzo serdecznie. W następnym poście postaram się jakoś ogródek pokazać...
I w ogóle i w szczególe.
Przypominam o moim CANDY.
Buziaki
Polinka

poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Candy, candy:)

Witajcie kochani
Kilka dni temu minęło sześć miesięcy od czasu, kiedy zaczęłam prowadzić bloga:)
Przez ten czas moje posty miały blisko 17500 wyświetleń, znalazło się 137 duszek chcących tu częściej zaglądać. Dobre duszki zostawiły prawie 1500 komentarzy...
Co z tego mam ja?
Olbrzymie przyśpieszenie w modernizacji domu, życia, rozwój osobisty i codzienny uśmiech, kiedy czytam to, co macie ochotę napisać pod każdym postem. Ha, zyskałam też wiernie czytającą szwagierkę:) Julitka, buzia wielka, uśmiechnięta dla ciebie:)
Chcę więc wam podziękować za te wszystkie doznania:)
Ogłaszam candy, bo cukierasy każdy lubi.

Zasady takie jak zawsze:
 - zostawcie komentarz pod tym postem do 29 września do północy zgłaszając chęć udziału w losowaniu
 - dodajcie mój blog do obserwowanych chyba, że już obserwujecie (publicznie) - dziękuję!
 - zamieście podlinkowany baner na swoim blogu
 - osoby nie posiadające bloga zostawiają adres mailowy w komentarzu.

Do wygrania: wiklinowy koszyk z trzema przegródkami i blaszanymi doniczkami w środku, cztery podkładki pod gorące kubaski oraz mosiężna kaczuszka.
Oto nagrody:








I banerek do pobrania:




Losowanie odbędzie się 30 września, dzień po imieninach mojej córki.
Zapraszam serdecznie:)

niedziela, 4 sierpnia 2013

Jest klawo:)

Już sierpień drodzy moi. Jak ten czas leci...
Macie czasem wrażenie, że wasze życie płynie zgodnie z oczekiwaniami? Że jest wszystko dobrze, nic nie trzeba zmieniać?
Ja tak mam od jakiegoś czasu.
Wstaję rano, robię kawę i wychodzę boso do ogrodu ją wypić. Dookoła zieleń, kwiaty całkiem nieźle kwitnące, cisza i śpiew ptaków. Siadam w zaciszu parasola ogrodowego i oddycham głęboko. Oddycham życiem, które toczy się obok mnie.
To również czas na marzenia od których czasami głowa pęka. Zawsze byłam Andzią, Andzią z Zielonego wzgórza, taka natura dzika bzika:) Niebawem prawdopodobnie nabawię się piegów i rudych włosów, bo marzeń z każdym rokiem jest więcej. Marzę o spokojnym domu, kochającej rodzinie, pomyślności dla bliskich, o podróżach i spokoju każdego dnia.Wierzę, że jeśli się czegoś naprawdę che, dobrze się do tego nastawi, to każde marzenie jest do spełnienia. I tak mi się dzieje. Jakbym każdego dnia rzucała magiczne zaklęcie...
Ostatni tydzień obfitował w robótki ręczne:)
Zachciało mi się podkładek różnej treści, pod talerzyk i kubeczek, infantylnych w swej prostocie:)


Obdarowałam już swoją czteroosobową rodzinkę ale robię dalej bo strasznie mnie wciągnęło:) Muszę poszukać gdzieś okrągłego taboretu i podarować mu taką sukienusię:) Tylko skąd wziąć taki taborecik? Hihi, kiedyś w domu takie stały ale już od dawna na śmietniku:)

Pojawiły się też poduchy do salonu.

Jakość tych zdjęć może nie jest do końca zadowalająca ale korzystam z aparatu synka pięcioletniego:) Każdy orze jak może, do przodu z uśmiechem na ustach.
Na płótnie zapisałam wspomnienia z pewnego spaceru... Wisi sobie teraz w towarzystwie żniw, obok mojego biurka. Ciekawe, czy będę je przewieszać jak już śnieg spadnie, czy wręcz przeciwnie:)


Macie ochotę na świeże ogóreczki kiszone, czy małosolne jak nie wytrzymacie do ukiszenia?
Podaję przepis, wypracowany metodą prób i błędów. Dla mnie takie ogóry są najlepsze i zawsze tak robię.

Zalewa do ogórasków:
- chrzan trochę, na jeża
- koper zielony- ile się zmieści bo to on daje aromat
- liść czarnej porzeczki jeśli macie do nich dojście
- czosnek w ilości jak kto lubi, ja daję sporo. Warunek jest tylko taki, że musi być to czosnek polski, bo jest odpowiednio ostry i ma bogatą nutę zapachową
- woda z solą w proporcji dwie łyżki na litr wody

Upycham ogórki z całą resztą w słoikach, dość ścisło. Zalewam gorącą wodą z solą i odstawiam na 7-10 dni z lekko poluzowaną pokrywką, aby dochodziło powietrze. Należy pamiętać, że ogórki muszą być całkowicie zanurzone aby nie gniły. Po tym czasie dokręcam pokrywkę i pasteryzuję 5-10 min. Ostawiam do góry nogami i czekam do wystudzenia.
Tak zabezpieczone ogóraski stoją sobie latami w ciemnym miejscu i są zawsze w pełnej gotowości do spożycia.



Zaczęłam kisić po wyprowadzeniu się na wieś. Dziś już nie wyobrażam sobie ogórka ze sklepu, nie kupuję. Mają zupełnie inny smak, aromat, są pełne chemikaliów. A z moich? Wypijamy nawet tę zakiszoną wodę, bo jest pełna witamin i zdrowia:)
Co ciekawe, jedzenie na wsi da się zawsze jakoś zorganizować:) Ludzie wzajemnie robią sobie prezenty, oddają nadwyżki. Ktoś da ci koper, inny ma za dużo ogórków lub krzywe, to ci je da:) Nie bardzo rozumiem dzisiejszą modę. Czy z deka skręcony, mały ogórek to jakiś grzech? Dla mnie takie najlepsze, rozkosznie fikuśne i smakowite:) Na ząbek.
Jutro ciekawy dzień przed mną. Tak się składa, że zawsze piątego sierpnia przez moją wieś przechodzi pielgrzymka do Częstochowy. W pierwszym roku byłam kompletnie zszokowana,mieszczuch takich rzeczy nie widywał. W zasadzie nie wiedziałam, co mam zrobić, kiedy przy moich drzwiach stanął kwatermistrz i pyta o nocleg. Ło matko, obcych ludzi tak pod dach? Przyjęłam i od tamtej pory to coroczna tradycja. Są lata chudsze i tlustsze. W naszym domu sypia od czterech do osiemnastu osób, wedle potrzeb:) Martucha z Weroniką pojawia się co roku, Justynka też. Dziś dzwoniłam i wiem, ze jutro niezawodnie będą.
Blogowe moje koleżanki, jeśli któraś z was wędruje z pielgrzymką warmińsko- mazurksą, z Mrągowa i okolic to zapraszam:) Dajcie znać na przyszły rok, bo teraz zapewne nie czytacie:) Niech mój dom będzie też waszym przez tę jedną noc. Bo jak mawiają, gość w dom to Bóg w dom i chyba nie ma w tym przesady. A mój dom lubi być gościnny:)
To dobrzy ludzie wiecie? Przynoszą ze sobą jakiś taki spokój wewnętrzny i radość. Bo w końcu oni idą ponad pięćset kilometrów, każdy w swojej intencji i zdecydowanie dobrze im z tym.To fajna tradycja. A wiecie jak moja wieś się cieszy? Masa ludu wychodzi ich przywitać a oni witają nas śpiewem. Akurat cała grupa przechodzi obok mojego domu, bo mieszkam na końcu wsi więc na początku ich wejścia. Tak od d...strony:) Łups, sori:)
Kilka migawek z ostatnich lat 7 lat:)


Na zdjęciach i Marta i Justyna. Fajne dziewczyny. U Marty w Mrągowie byłam z rewizytą i strasznie miło wspominam.
Znikam szykować się na gości a Wam życzę odpoczynku pełną gębą. I dobrej pogody zdecydowanie.
Za siebie kciuki również trzymam bo wyjeżdżam nad jezioro jak tylko moich pielgrzymów pożegnam. Taki intensywny czas ale to dobrze.
Dziewczyny kochane wszystkie. Jeśli u kogoś nie bywam tak często, jak tego oczekuje to wybaczcie. Nie ogarniam roboty i wypoczynku i czasem nie starcza na zajrzenie do was. Jesienią się poprawi, wiadomo. A teraz, jak wrócę z wypoczynku zorganizuję wam Candy. A co tam:)

Tymczasem