wtorek, 27 września 2016

Zamiotło jesienią

Wrzesień, wrzesień a tu jesień:)
Wielką przyjemność sprawiają nam popołudniowe spacery w świetle zachodzącego słońca.
Jest cicho i bardzo przytulnie, nadal ciepło.
Rozpoczęliśmy projekt małych zmian w kuchni i ponownie głowę zaprząta mi wyszukiwanie i kombinowanie. Lubię zmiany ale jak sobie pomyślę, ile jeszcze mam zaplanowane i jak bardzo kurczy mi się czas, to wręcz oczopląsu dostaję:)
Mały mix wrześniowy, bo nie nadążam pokazywać zdjęć, które robię. Strasznie mi przykro z tego powodu.

Wrzesień przywitaliśmy w malowniczym Kazimierzu oraz Nałęczowie. Cudna wycieczka!
Przypomnieliśmy sobie, że wokół nas nadal są ludzie, którzy dają dzieciom jabłka - na drowie niech będzie- działają bezinteresownie, że są miejsca dostępne bezpłatnie, jak Nałęczów. Pijalnia wody i czekolady poczciwego Wedla, eleganccy pensjonariusze domu zdrojowego, relaks. Dla mnie to prawdziwe SPA dla duszy, trochę jak w dwudziestoleciu międzywojennym.





W maleńkim Kazimierzu jest sklep z rozmaitościami. Zauroczyła mnie bardzo czuła i nastrojowa atmosfera w nim panująca. Klimat toskańskiego wnętrza, uśmiechnięta pani za ladą. Czyż tak nie powinno być wszędzie?

Stopujemy już podróżowanie i zaszywamy się w domu, w którym zdobyczne kwiaty i dekoracje okazjonalne umilają nam życie:)









Jesień już, tyka czerwieniejącymi liśćmi a razem z nią spokojny czas domowy, rodzinny, jeszcze w babim lecie. Czyż nie jest pięknie?
Poza remontem planuję powrócić do decoupage, tym razem w rozszerzonej formie. Patynowanie i zabawa w dekoracje rodem z dawnych Włoch czy posiadłości we Francji.
Niebawem się usłyszymy, obiecuję.
Aldona ściskam mocno ciebie i twoją cudowną córeczkę!
Pa!
Polinka

niedziela, 18 września 2016

Podsumowanie

Spadło na mnie niespodziewanie zimno przeraźliwe:) Czy zaczyna się zatem czas domowych nasiadówek, palenia w kominku? Przyznacie, że przyszło niespodziewanie i bardzo gwałtownie. A jeszcze kilka dni temu planowałam wrześniowy wyjazd nad jezioro:)
Dziś kończę opowieść o Szwecji. Z niezależnych ode mnie powodów temat się trochę wydłużył:)
Jechałam zobaczyć skandynawskie wnętrza, dodatki, chłodny styl północy ale przede wszystkim jechałam po konika z Dalarny. Od dawna próbowałam go zdobyć, prosiłam podróżujących znajomych aby w końcu przywieść osobiście.
Koniki z Dalarny są wszędzie. Wybór kolorów spory, rozmiary zróżnicowane. Ceny? Ha, ha:) Przeliczając na nasze od 40 zł w absolutną górę. Tańsze są te produkowane dla turystów, niewiele mające wspólnego z rękodziełem. Oryginalne to już kwestia całej polskiej pensji:)
Drewniana postać konia, w ludowej tradycji Skandynawii, jest postacią odstraszającą złe demony. Wieszano go nad wejściem do domu. Legenda głosi, że w długie jesienno-zimowe wieczory, drwale w swoich chatach na wyrębie, oddaleni od rodzin, robili dla swoich dzieci zabawki w formie konika. Wracając do domu, wręczali dzieciom by strzegły ich przed złymi duchami.





Tradycyjne pamiątki ze Skandynawii to konik, Muminki i Pipi, przedmioty z wizerunkiem łosia cy trola. Są praktycznie wszędzie.

Generalnie za wszystko trzeba słono zapłacić, większość pamiątek ma wspólną cenę 150 SEK...no chyba, że drożej:) 150 SEK to ok 75 zł:) Ałć:) Jednego jednak przeboleć nie mogę! Cudnych, maleńkich, pastelowych miseczek z konikiem. Najpiękniejsza rzecz, jaką widziałam w Sztokholmie ale cena zwaliła mnie z nóg. Słynne 150 SEK za miseczkę, maleńką. I kubeczki jeszcze były...


Szukałam moich ukochanych skandynawskich ceramik, Iba i Greenn Gate i tu przeliczyłam się mocno. Poupychali gdzieś te sklepy przede mną;) Liczyłam na fajne promocje i przeceny.
Apropos promocji. W Szwecji podobno popularne są ciucholandy a w nich duże działy z artykułami do wnętrz. Mieszkańcy ponoć nie lubią wyrzucać i chętnie oddają rzeczy już niepotrzebne do takich sklepów. Dużo czytałam jak to można za grosze chatkę własną urządzić więc szukałam tych sklepów jak w amoku:) Jeden był, weszłam oszołomiona i dość szybko wyszłam zawiedziona. Coś jak nasz targ staroci tylko ceny...jak za nowe. Może ktoś miał szczęście ale nie ja:)
Wnętrza skandynawskie...zachwycam się nimi w internecie. Nastrojowe lampki w oknach bez zasłon  faktycznie tam są jednak wiele więcej nie udało mi się zobaczyć. Nie wiem czemu...choć swoją teorię mam, o czym w podsumowaniu.
Czy nie wiecie przypadkiem, dlaczego montują na oknach lusterka?


Jedzenie. Na każdym kroku kuchnia międzynarodowa a o tradycyjne szwedzkie klopsiki czy śledzia bardzo ciężko. Spróbowałam hamburgera ze śledziem w słynnej budce w dzielnicy Slussen. Zawód jednak przeżyłam podobny jak pewnego roku w Berlinie próbując wurst mit brot. Cóż, jakościowe to nie było a połączenie mielonej ryby, cebuli, kapusty i bułki szczytem finezji nie jest.


Jednak pod tą budką spotkała mnie gratka nie lada. Szwedzi mają swój specyficzny specjał, kiszonego śledzia tzw. surstromming. Każdemu polecam filmy na youtube w temacie a moja wyobraźnia też nieżle się tym napasła. Bardzo chciałam spróbować słynnej śmierdzącej rybki choć nie wiedziałam, czy będę miała okazję.
Okazja jak widać na mnie czekała bo na ulicy spotkaliśmy grupkę obcokrajowców wykrzywiających się nad otwartą puszką ze specjałem. Podeszłam zaciekawiona, myślę sobie, że chociaż powącham.:) Po chwili rozmowy już miałam widelec w ręku i jako jedyna spróbowałam przy wiwacie pozostałych:)


W puszce znajdują się małe śledzie z uciętą głową jedynie. Wszystko mocno zasolone i zakiszone. Zapach...no cóż, specyficzny ale nie tragiczny. ( Tu należałoby szanownych czytelników szybciutko skierować do youtube tytułem wstępu)
I teraz dobrze mi posiadać własną opinię o legendzie, której do samolotu nie zabierzesz, musisz otwierać pod wodą a w bloku to ponoć w ogóle nie można:)
Dobre to jest! Bardzo słone, przypomina anchois i jako dodatek do potraw będzie świetne.
Więcej przysmaków nie udało mi się poznać bo klopsiki to chyba tylko w Ikea:)
Ulice Sztokholmu zalane są kuchnią międzynarodową, wszędzie kebab i sushi, tajskie, chińskie...cudze. Smutne to niestety.
Reasumując wyjazd do Stokholmu.
Oczywiście, że było warto! Każdemu polecam choć wnioski mam raczej smutne.
Miasto zalane jest mieszanką przybyszy z całego świata, wszyscy mówią po angielsku a język szwedzki ciężko usłyszeć. Kuchnia, jak już pisałam. Nie ma w Sztokholmie ukochanych przeze mnie skandynawskich wnętrz i sklepów z dobrze znanymi produktami. Doceniłam nasze i choć ceny są wysokie to nie aż tak. Nie ma też czystości rodem z ikea, segregacji śmieci, dokładności i porządku. Ulice nie są specjalnie czyste, śmietniki przepełnione. Dziwne, prawda?
A gdzie są Szwedzi? Nie udało mi się z nimi zamienić słowa, sprawdzić gościnności. Mam wrażenie, że wszyscy się gdzieś wynieśli, mieszkają w swoich czerwonych domkach w cudnych okolicznościach przyrody, na wsi. W stolicy raczej ich mało. I małe są ich domki, zazwyczaj drewniane, nic na polski wzór. Nie wiem doprawdy dlaczego.
Więc jak ci się wiedzie Szwedzie?
Udanego tygodnia moi mili
Polinka


piątek, 2 września 2016

Miasto nocą

Żadne miasto widziane nocą nie zachwyciło mnie tak bardzo jak Sztokholm.
Doskonale zadbano o wyeksponowanie urody wody, kanałów, skwerów. Można godzinami siedzieć na ławeczce, obserwować nieśpiesznie poruszających się ludzi i patrzeć...na światła zanurzone w wodzie.













Około północy na północy :) ulice i restauracje pękają w szwach. Mnóstwo spacerowiczów, osób jedzących i rozmawiających, eleganckich. Tutejsi panowie często występują w garniturach do późnego wieczora. Ciekawe, kiedy śpią?;)
Dobrego dnia kochani!
Polinka