poniedziałek, 20 lipca 2015

Dom się zmienia, kraj nie:)

Jak ten czas leci na Boga!
Przez ostatnie dni spędzałam czas pod gruszą. Tak mniej więcej pod gruszą, bo u mnie nie ma tradycyjnego podwórka ze stołem pod gruszą, a szkoda:)
Podczas wycieczek rowerowych tęsknie zerkam na takie domostwa i marzy mi się zsiadłe mleko z ziemniakami, od babci, choć nigdy takiej nie miałam. Nie dane mi było wyjeżdżać do dziadków na wieś, moje "dziadostwo" miejskie było a ja chętnie bym tak dziś odpoczęła, posłuchała opowieści, napiła się kompotu lub wody ze studni...

Pozostaje powzdychać i pocieszyć się z wami z innych spraw. Artykuł o moim domu na stronie werandacountry.pl był w ostatnim czasie najchętniej wyświetlanym. Bardzo wam dziękuję za ten wynik, bo to dokładnie wasza zasługa. Oczywiście nie wspominając, jak bardzo ważni jesteście dla mnie nie tylko tam. Tu, na blogu nawet bardziej:) Bardzo lubię to miejsce i moje obcowanie z wami, wiecie? Przy okazji na stronie Werandy (klik) możecie przeczytać kilka słów ode mnie,
o stylu i urządzaniu, o najważniejszych rzeczach w moim świecie. Zapraszam!

Ukochamy tymczasem zrobił drzwi. Miały być malowane, bielone, ozdabiane, ale nie będą. Spodobały mi się takie, w pół drogi. Dziecku chyba trochę mniej, patrzy ze zdziwieniem, ale cóż- matka dziwna ale własna:)




Króliczek wiszący na ścianie to  piękny prezent od Małgosi Ma-Kesz  z bloga Czas oskrapowany.
Cudowny Uszaty w dżinsowych kolorach, idealny na lato. Przepięknie mi pasuje do muszli i morskiego piasku, więc już za chwilę pojedzie ze mną na sesję nadmorską:) Gosiu, dziękuję ci najmocniej! Twoje serce nie ma granic! Zerknijcie do Małgosi, choć ją pewnie znacie.


Pochwalę się wam hortensjami. Uwielbiam je od wielu lat i próbuję uprawiać. Na jedenaście krzaków w ogrodzie w tym roku zakwitły cztery i niestety nie jest to wynik godny mistrzów. Staram się bardziej rygorystycznie do nich podchodzić i już nie słuchać ludzkich rad, że hortensje to wszędzie i zawsze będą kwitnąc. Otóż nie!
Hortensje nienawidzą suszy po pierwsze primo. Podlewanie w ostanie upały dwa razy dziennie to niewiele. Może to jest właśnie przyczyna moich niepowodzeń, bardzo chciałabym w to wierzyć.
Moje kobietki chyba nie lubią obornika, tak zaobserwowałam na organiźmie, za to uwielbiają nawóz zakwaszający. Nadal zgłębiam tajniki odnośnie cienia, półcienia bo pełne słońce to nie ich klimaty, chociaż taka jedna  babeczka ( z grupy wsparcia) posadziła na środku ogródka i efekty ma, że hej:) Sadzić w torfie? Nie wiem- w tym roku wszystkie przesadzone ładowałam do tofu choć jedna zakwitła w zwykłej ziemi. Poradźcie, błagam:) Tylko poważne oferty proszę:)
Póki co zerwałam do wazonu, własne:)
Różowa i biała Annabelle ( różową polecam szczególnie), cudowna stożkowa Grandiflora, Bouquet Rose pięknie przebarwiająca się.
Jeszcze się zastanawiam, może doradzicie- czy królowe lubią sąsiadów czy terytorialne? Chyba nie lubią zbyt gęsto rosnąć prawda?



Lato to oczywiście czas wycieczek rowerowych. Wielokrotnie zachęcałam was do zwiedzania swoich okolic ale nasze ostatnie odkrycie pokonało wszystkie dotychczasowe.
Wiecie, mieszkam daleko od wszystkiego- nad morze jakieś 400km, w góry podobnie. Jeziora po 200 km. Cóż, nie wybraliśmy chyba najlepszej lokalizacji:)
Tymczasem, całkiem niedaleko, odległość rowerowa, odkyliśmy  rozlewisko Wisły. Plaże, ciepła, płytka woda do taplania się. Posiedzieć, zrelaksować się, ochłodzić. Zapraszam na wycieczkę:)






Oj, tam, oj tam:)
Takie wycieczki pozwalają obserwować, że Polska jednak nie wszędzie się zmienia. Czterdzieści lat minęło, jak jeden dzień:)


Pan również w markowym sweterku:) Fotografowany z ukrycia...



W zasadzie niech się nie zmienia:) Lubię ten nasz lokalny sentyment:)

Kochani!

Znikam na tydzień. Jadę nacieszyć się widokami, pospacerować, odpocząć.
Przywiozę nadmorskie patyki na wianki.
Marzyłam o tym cały rok!
Dziękuję za wszystkie komentarze, waszą obecność.
Tymczasem
Polinka




środa, 8 lipca 2015

Dzień z życia

Jak to nieszczęście bliźniego może czasem lepiej na sercu zrobić:)
Wróciłam właśnie z ogrodu mojej przyjaciółki i poprawiło mi się z deczka. Kwestia jaka jest do omówienia to susza w moim ogrodzie i kłopot z hortensjami.
Już pisałam, że leję wodę na potęgę a mimo to straciłam kompletnie trawnik.
I choćbym nie wiem jak chciała wam pokazać moje zielone wnętrze to nie mogę, trawy brak.
Podpatruję u sąsiadów i zawsze mi się wydaje, że lepiej mają, a u mnie...lepiej nie mówić.
Otóż Marianna moja też tak ma:) Podlewa a efekty mizerne. Od razu mi się lepiej zrobiło. Nic tak nie cieszy jak nieszczęście bliźniego nie?;)
Mam oczywiście nadzieję, że nie traktujecie moich słów zbyt dosłownie...Prawda?

Jak u was po nocnej nawałnicy? Przeszła nad większością kraju, południe w dużych problemach utonęło. Jak u was? Wszystko gra?
Trzaski, wrzaski i błyskawice obudziły mnie o trzeciej. Przytomność nakazała odłączenie komputerów od prądu, bo swego czasu sporo się nasłuchałam o możliwościach burzy. Listwa przepięciowa niby jest, ale inni też mieli, więc wolę dmuchać na zimne. Potem pozostało już tylko upajać się możliwościami przyrody, wydając
ochy i achy. Na szczęście nie mam złych doświadczeń z burzą, jedynie w pierwszym roku mieszkania na wsi wiatr zerwał mi właz do komina:) Duło wtedy, że hej
i z wielkim świstem kawałek dachu odleciał do sąsiada. Do nas za to wpadła czyjaś brzoza, dobrze, że zatrzymała się przy płocie. Tyle w temacie.
Aktualne burze mnie cieszą bo u nas bardzo mało ogólnie pada. Ludzie mówią, że parafianie za mało na tacę kładą to i nie pada:) Bo skąd niby?;)

Salon mój zmienił lekko oblicze. Ma być cottage, w nutką czerwieni a mój babciny fotel bardziej wyeksponowany. Poniżej poranek w salonie. Lubię klimat porannego słońca:)









Ulubiony poranek. Słońce przyświeca, w kuchni parzy się kawa, hortensje pysznią się niebieskością. Tak rozumiem dom.

Ale dom to również obowiązki. Obrobiliśmy się z truskawkami więc czas na porzeczki. Porzeczki mamy własne bo przy planowaniu ogrodu szukaliśmy miejsca na owoce. Do tego agrest w odmianach, śliwki, jabłka, gruszki oraz morwę. Kompletnie nie sprawdziły się morele i brzoskwinie, nie chciały z nami być:)
Przetwory robimy rodzinnie. Maluchy zawodowo zbierają owoce, Ukochany zazwyczaj szypułkuje czy obrywa z gałązek a resztę robię ja. Rok w rok i nie planujemy tego zmienić. W tym sezonie, jak już wspominałam, stawiamy na duża ilość dżemów bo smaka mamy jak nigdy:)




Czerwienie, jak widzicie, trzymają się mnie mocno:) Zamówiłam już materiały w poziomki i truskawki i będę szyć dekoracje. Szał po prostu, tak, jakby Kaśka powiedziała:) Oczywiście nadal, maniakalnie, oglądamy Rozlewisko. To nic, że znamy teksty na pamięć:) Gotujemy bób i włączamy Rozlewisko. Symbol leniwego lata.
W tym roku mamy problem z ptakami. Bardzo polubiły nasze drzewa i krzaczory ale niestety często rozbijają nam się o okna. Część śmiertelnie, niektóre wychodzą z tego ze wstrząśnieniem dziobów. Ostatnio nawet dzięcioł.


Urokliwy był, nie powiem, ale czerwona kropka po prawej stronie zdjęcia to jego krew. Na szczęście odleciał, kiedy Ukochany chciał go przenieść w spokojne miejsce, aby wydobrzał.

Mamy też takie kwiatki:) Księgę ptaków studiujemy często i wychodzi nam, że to młode drozdy śpiewaki:)


Czy ja aby państwa nie nudzę?
Przekazałabym jeszcze trochę wieści z ogrodu chętnie, choć zrobił się lekki bigos postowy:)




Tyle wieści ze wsi kochani:) Aktualnie marzę już o urlopie nas Bałtykiem ale to jeszcze chwilka.
Dziękuję za wszystkie komentarze i za obecność. Serdecznie was pozdrawiam.
Tymczasem
Polinka