poniedziałek, 25 lutego 2013

Roztopy

Co zrobić z weekendem, kiedy śniegu po pachy ale kompletnie mokrego?
Wyjść z domu nie bardzo, siedzieć też się nie chce...
Postawiłam na bardzo kreatywny weekend. Dla dzieci karty i wycinanki bo młode coś robić muszą.
Ja na wiosennie. Wzięłam się za szycie.
Dawno nie zajmowałam się patchworkiem. Kiedyś szyłam na potęgę, do północy w domu stukała maszyna. Potem nadszedł przesyt, bo ile kołder można mieć? Poza tym wieczny brak materiałów dobrej jakości też zrobił swoje. Aż żal za serce ściskał od świadomości, że moja ciężka robota wygląda dobrze do pierwszego prania, kiedy zejdzie kolor:)
Ale, ale...odświeżyłam szycie w oczekiwaniu na wiosnę. Pozostaje kupić ocieplinę i pikować. Zawsze pikuję ręcznie.





Przy okazji powstały nowe podusie. Strasznie lubię na łóżku mieć masę poduszek, bo to bardzo wpływa na przytulność:)





Wieczorkiem dla relaksu złapałam za pędzel. W środę zamierzam zawieźć obrazy na wystawę. Oj, co to będzie? Całe szczęście, że to wystawa amatorska:)

Weekend upłynął więc na "ciężkiej" i jakże przyjemnej robocie.
Pozdrawiam Was wszystkich gorąco i dziękuję za odwiedziny



wtorek, 19 lutego 2013

Zwykły dzień

Witajcie
Dziękuję za wszystkie mile słowa dotyczące obrazów, i te w komentarzach i prywatnie.
To bardzo mile i niewątpliwie zaskakujące. Zostałam posądzona o ukończenie ASP. Nic bardziej mylnego. Nie ukończyłam, nawet nie próbowałam się tam dostać. Zresztą do tej pory nie uważam, aby moje obrazy to była jakaś wielka sztuka! Ot, potrzeba chwili, sprawienie sobie przyjemności, rozwój osobisty. A jeśli się to komuś dodatkowo podoba to bardzo dziękuję, jest mi miło.
Ale do rzeczy.
Już mi się wiosennie robiło a tu nagle dziś za oknem zobaczyłam takie coś:


O matko z córką! Przecież ja kilka dni temu kupiłam nasionka do powyższego ogrodu...
Chciałam aby było tak:
Zdjęcie troszku stare ale nie gniewajcie się bo wiosną rozpocznie się wieeelkie ogrodowanie:)



Tymczasem trzeba było zrobić coś  w celu oswojenia aury, więc:






I mamy takie coś:)


Powiem niewiele- nic tak nie cieszy jak sprawianie dzieciom radości. Ile było śmiechów, zabawy to każdy wie, który takiej sytuacji doświadczył.

Tymczasem nadszedł wieczór, dzieci udały się do krainy wiecznych łowów zapewne śniąc o dzisiejszych bałwanach. Śnieg sobie prószył, zasypywał ulice więc ja za pędzel. Powstało marzenie o wakacjach, swojskich chatach owianych wiatrem. Ech!

Byle do wiosny kochani!
Pozdrowienia serdeczne



poniedziałek, 18 lutego 2013

Blogowanie wciąga:)

Witajcie
To bardzo miło prowadzić bloga, pokazywać innym co się robi:)
Nie myślałam, że da mi to tyle radości.
No i oglądanie Waszych blogów- to bardzo inspirujące.
Siedzę w temacie obrazów na wystawę. Ciężko się na coś zdecydować, nie wiem co pokazać:)
Siedziałam i malowałam a teraz trzeba wybrać dwa. O rety:)

Pierwszy obraz dzięki któremu wyruszyłam na te wody:

Rozmiar 18x24 plus rama, więc niezbyt wystawowy

Potem poleciało

 Tak zwany muminek bo lubemu skojarzyło się. Chyba go nie lubi...ale rozmiar jak najbardziej ok 50x60.

Takie sobie kwiatki psotki...

Również 18x24

Śpiąca niewiasta jako wariacja na temat obrazu Modiglianiego. 40x50




 Więcej nie ma, ale chyba za chwilę złapię za pędzel:) Pozytywnie mnie roznosi:)
Pozdrowienia dla wszystkich podczytywaczy i dzięki, że tu zaglądacie.

czwartek, 14 lutego 2013

Pogoda ducha:)

Wiosna, wiosna, wiosna ach to ty...
Ostatnio nosi mnie na robotę:) Chodzę po domu, przestawiam, cuduję, szyję, maluję. To pewnie pierwszy powiew wiosny.
Jeszcze kilka dni temu w ogrodzie pełno śniegu a dziś już ptaki śpiewają. Mnie tez się chce śpiewać:) Człowiek to już tak ma, że jak ptaszka usłyszy, słońce zobaczy to w sercu maj, choć to dopiero luty:)
Byłam wczoraj na zajęciach z malarstwa. Powstało nowe coś i niniejszym prezentuję:)


Pani Basia zaskoczyła mnie bardzo zaproszeniem na wystawę pt. "Ewy malują". Jejciu, pokażę swoje obrazy na amatorskiej wystawie. To wielki zaszczyt:)
Pewnie weekend poświęcę na malowanie bo może coś ciekawszego powstanie;)

W wiosennym stylu wzięłam się za decoupage. Już od jakiegoś czasu nic nie robiłam, choc w moim domu masa takich przedmiotów włącznie z drzwiami wejściowymi;)
Dostałam jakiś czas temu od męża kufer na biżuterię. Do tego słowa: wiesz, czerwony jest ale wiem, że ty coś z tym zrobisz:) No to zrobiłam.



Zastanawiam się, na czym polega drukowanie decoupagowych wzorów na drukarce? Wiecie może coś na ten temat moje podczytywaczki? Jaka to ma być drukarka i czego użyć do transferu wzoru?

I jeszcze:) Podpatrzyłam na pewnym  blogu cudny motyw kwiatków. Dekoracje, podusie. Córcia też takich zachciała. Uszyłam jej więc poduszki z "broszką" i "poduszkę broszkę". Fajnie się prezentują w jej pokoju... i tak wiosennie:)


Narobiłam bałaganu ilością robótek ale mam nadzieję, że może troszkę ktoś się do nich uśmiechnie:)
Pozdrawiam Was bardzo wiosennie
Pa, pa, pa buziaków 102:)



wtorek, 12 lutego 2013

Sto lat!!!

Dziś jest dzień szczególny, rok szczególny.
12 lutego 1913 roku przyszła na świat moja ukochana babcia Eulalia. Dziś obchodziłaby setne urodziny:)
W związku z tym będzie o niej. Kochanej babci, wspaniałym człowieku, wielkiej patriotce, artystycznej duszy...
Jak już pisałam ten rok jest szczególny i symboliczny. Na jubileusz stu lat otrzymałam nieznane zdjęcia babci, historie rodzinne. Ciociu Renato- dziękuję, Marcin M.- dziękuję!!:)
A teraz historia rodzinna:)
Najpierw był Julian, "król Lulian" jeśli oglądacie "Pingwiny z Madagaskaru". Julian to mój pradziadek, prapradziadek dla moich dzieci:)

Król Julian urodził się w 1882 w Mordach, dziś województwo siedleckie jako syn Antoniego i Joanny. Nie wiem nic niestety na temat ilości dzieci ale pracujemy nad tym razem z tamtejszym proboszczem.:) Dorzucę jeszcze jedno zdjęcie pradziadka bo mam ich raptem dwa:)

Niewiele wiem o jego życiu. Z zawodu był rymarzem, siodlarzem jak kto woli. Jako młodzian przeprowadził się do Warszawy, być może tam poznał moja prababkę Franciszkę. Nie zachowało się żadne jej zdjęcie.
W 1910 roku przyszła na świat Irmina, 1913 Eulalia ( dziś jej urodziny obchodzimy)i w 1915 roku Alina. Niedługo potem na rodzinę spadła bolszewicka plaga- zsyłka w głąb Rosji. Takie informacje przekazuje część rodziny. Był głód, choroby i bieda. Druga strona rodziny z kolei mówi o stanowisku urzędniczym Juliana w Petersburgu i o byciu kamienicznikiem. Już się chyba nie dowiem.
Jedno jest pewne- gdzieś w Rosji zmarła moja prababka Franciszka.
Julian jeszcze trochę się kręcił po wschodzie o ostatecznie około roku 1920 osiadł z drugą żoną Anną w Warszawie przy ulicy Wąski Dunaj, gdzie zmarł w roku 1930.
Eulalia miała 17 lat w chwili śmierci ojca, matkę pochowała między rokiem 1915 a 1917.
Dalszą opiekę zaczęła sprawować macocha Anna. Ze związku Anny i Juliana urodziło się jeszcze czworo dzieci- Zygmunt, Zbigniew, Danuta i Tadeusz. Zbigniew zmarł młodo na gruźlicę, Zygmunt zginął na froncie. Przedstawiam zdjęcie rodzeństwa.
Moja babcia to pierwsza z lewej.
I druga z prawej:)
Rodzeństwo mocno się ze sobą trzymało ale już kończę o nich.
Babcia miała ciężkie życie choć zachowywała pogodę ducha.
W latach 40-tych wyszła za mąż za Zygmunta.
Urodziło się dwóch synów- Darek i Piotruś. Jednak była wojna więc ich czas okazał się być policzony. Zmarli w powstaniu warszawskim, z głodu. Swoją drogą nie ma chyba nic gorszego dla matki jak śmierć głodowa dzieci. I nie pomogło chodzenie, proszenie o jedzenie. Historie rodzinne przedstawiają Lilę sprzedającą swoje futra w zamian za mleko dla dzieci.
Babcia w czasie wojny prowadziła sklep z butami przy ul. Marszałkowskiej. W podziemiach sklepu miała nielegalna drukarnię AK.
Po wojnie przyszła na świat Ilona, później małżeństwo babci się rozpadło.
Na początku lat pięćdziesiątych poślubiła mojego dziadka a w 1954 roku na świat przyszła moja mama- Sylwia.
Drugie małżeństwo babci nie należało do udanych więc szybko się rozstali.
Babcia została sama z dwójką dzieci. Radziła sobie jak mogła. Cały czas prowadziła sklep, wynajmowała pokój lokatorom.
Jaka była?
Uśmiechnięta, towarzyska, obrotna ze zmysłem do interesów, niezależna, rodzinna.
Uwielbiała kwiaty, robotki ręczne, przyjęcia, biżuterię, ciuchy. Jak na prawdziwą kobietę przystało.
Do dziś geranium (tak zwana cytrynka) dla mnie to kwiat babci. Co jakiś czas znoszę go do domu przy sprzeciwie męża jednak się nie trzyma. Generalnie mam rękę do kwiatów ale nie do geranium:)
Babcia kochała swoje rodzeństwo, zawsze dbała o kontakty. Ważna dla niej była również genealogia choć nie zdążyła mi przekazać swojej wiedzy. Często odwiedzała swoją siostrę w Gdyni choć występował problem komunikacyjny.
Babcia uwielbiała bale i przyjęcia. O jej imprezach krążyły legendy.
Haftowała, malowała obrazy, robiła abażury z tiulu, makatki ze starych rajstop.
U babci w domu zawsze było pięknie:) Uwielbiałam do niej jeździć.
Kochała zwierzęta. Całe życie mieszkał z nią jakiś pies a chomiki osobiście rozpłaszczałam pod szyba na leżącą na stole:)
Lila kochała swoje córki nad życie co było powodem różnych dziwnych historii. Kochała swoje wnuki, zabierała do zoo, opowiadała bajki.
Babcia z okazji moich pierwszych urodzin.

Była osobą bardzo sprawiedliwą o wielkim sercu dla ludzi i zwierząt.
Choć życie jej nie oszczędzało do końca życia była uśmiechnięta.
Na koniec rozchorowała się i odeszła tak jak żyła- z uśmiechem i po swojemu.
3 sierpnia minie 25 lat od jej śmierci.

Na koniec dorzucę ukochane zdjęcie ze ślubu moich rodziców.
Babcia w pełnym rozkwicie, dookoła rodzeństwo. Taka dla mnie pozostała.
I osoby na zdjęciu . Od lewej na dole- Agata moja siostra cioteczna, na gorze Maciej mąż Ilony, po prawej od Maćka ciocia Teresa, pod nią Ilona, potem Roman, narzeczony Danuty siostry babci a obok niego owa Danuta, za nią mój dziadek Janusz, obok prababcia Zofia, z przodu w czarnej bluzce Eulalia a za nią jej siostra Alina. Uwielbiam to zdjecie:)

Tym samym kończę moje wynurzenia rodzinne. Jak wiadomo każdy z nas ma takie historie cztery więc może jeszcze kiedyś powrócę.
Sto lat moja kochana!!
Dziś masz wnuczkę która również się para rękodziełem, uwielbia kwiaty i ogród, zwierzęta.
Jesteśmy do siebie podobne.:)






piątek, 8 lutego 2013

Post sentymentalny

Jak to się wszystko robi?
Nadchodzi pewnego dnia taki czas w życiu człowieka, że zaczyna wspominać. O "staraja" baba:)
Dziecię moje dostało nową komórke, tata nawgrywał cudowności m.in muzykę wedle upodobań.
I tak chodziło dziecię po domu w dźwiękach "Bielye rosy". Ruszyły moje wspomnienia.
Och! przecież to był hit wiejskiej dyskoteki na mazurach kiedy miałam coś koło 8 lat.:)
Poszłam tam z niejaką Lidką, córką leśniczego:) Ona wtedy już dwudziestoparoletnia, wysoka blondyna. Dla mnie cud świata! Taka królewna! Ze mną na disco idzie. Jak to dziecko na wiejskim dansingu byłam oczarowana i zdecydowanie rozchwytywana:) I ta świecąca kula na środku sali!
To były czasy! Spędziłam tam kilka wakacji z rzędu bo rodzice po pobycie na letnisku z miejsca zakupili działkę. Zaczęły się wyjazdy na wakacje, weekendy a czasem nawet święta. Zaśnieżone lasy, przyjaźni ludzie.Latem masa przygód, kąpiele w Śniardwach, włóczęgi po lasach, ogniska. Masa znajomych w każdej okolicznej wsi. To są naprawdę piękne wspomnienia.

 Przerośl, tzw Mazury garbate i jezioro Boczne. Święta cisza i pełen relaks.

 To moje Śniardwy i widok na wyspy- Czarci Ostrów i Szeroki Ostrów.

 Tym razem nasza głęboka perełka jez. Hańcza.

Mam w sobie dużo miłości do tych rejonów, tylko siebie już tam znaleźć nie mogę.
Jakie są mazury dzisiaj?
Czasem aż żal za serce ściska. Kraina najpiękniejszych jezior mazurskich wyludnia się, zarasta.
Cała młodzież wyjechała do miast za pracą, starsi nie mają siły zajmować się niczym poza własnymi sprawami. Mnie to nie dziwi ale nieprzeciętnie smuci. Babcia przecież nie pójdzie karczować zarastającego jeziora, nie naprawi pomostu. Z drugiej strony działki są dookoła posprzedawane a ludzie przyjeżdżają tam tylko na urlop. Nikt już chyba nie czuje się w obowiązku zadbania o tę krainę. Smutne ale prawdziwe.
Zamiast przyjaznych ludzi żyjących ze sobą, gdzie każdy każdemu pomoże mazurskie wsie zamieniają się w miejsca pełne alarmów i ostrzeżeń o terenie prywatnym. Tak bardzo prywatnym, że już nawet nie trzeba o to dbać.
Byłam w moich rejonach w ostatnie lato. Tata wspomnianej Lidki co prawda cały czas sprzedaje miód ale miejsce już nie to samo. Co z Lidką? Pewnie wyjechała...
Jest jeszcze drugi aspekt.Czy dzisiejsze mazury są przyjazne polskiemu " letnikowi". Dla mnie nie.
Kwatery drogie, przyroda zaniedbana a rybka już tylko za cenne "ojro". Nie dość, że ciężko kupić to w dodatku bardzo drogo. I kończy się to tak, że taniej jest dla mojej rodziny pojechać na tydzień do Tunezji. I to niestety nie żarty. Ot, smutna polska rzeczywistość.
Może warto uruchomić jakiś ruch ratowania polskiej przyrody?
Smutno się na koniec zrobiło, choć to nie zamierzone.

Dla tych co w tamtych latach wyrośli.:)


Z pozdrowieniami
Jeziorna

środa, 6 lutego 2013

Artystą każdy być...jednak może!!


Mam znajomą, uczy moją córkę rysunku. Woziłam dziecię na lekcje i czekałam...
Jestem miłośniczką sztuki, lubię otaczać się obrazami, rękodziełem.
Znajoma zachęciła mnie do spróbowania! No przecież nie ja! Zawsze chciałam, ale nigdy, nawet nie wiem czy bardziej zabrakło odwagi, czy talentu.:) Pewnego dnia w moim domu pojawił się pewien profesor ASP. Gadu, gadu i pokazałam mu swój obraz. O Boże! ty lepiej poświęć się haftowaniu! Dziko mnie zniechęcił... aż do stycznia tego roku.
Pani Basia, osoba niezwykle ciepła i serdeczna namówiła mnie:)
Kupiłam pierwsze od dłuuugiego czasu płótno, farby pożyczyłam i dalej w DROGĘ!
Chyba moją nową drogę o ile nie pojawi się nagle więsza liczba osób, która mnie z niej zawróci.:)
Dziś miałam ochotę, złapałam za pędzel.
To mnie bardzo relaksuje, nawet nie wiecie, jaka to radość:)
Będąc w temacie zimowym...

Niestety fotografia nie wyszła najlepiej, światło nie takie.
Tym postem serdecznie zachęcam do malowania!
Jeśli masz taką potrzebę, jeśli sprawi Ci to radość, rozwinie wewnętrznie to narzędzia w dłóń!! Kartka czy płótno są cierpliwe!:)
Z serdecznymi pozdrowieniami
Zamalowana:)

wtorek, 5 lutego 2013

Kto lubi zimę??

Witajcie
Post trochę nieaktualny gdyż za oknem wczesna wiosna:)
Mając nadzieję na powrót zimy chcę pokazać jak wygląda moja zima na wsi:)
Mieszkając w mieście zima jest w zasadzie problemem. Zimno, ponuro, krótki dzień. Jak tylko napada to zaraz wszystko brudne. Ludzie psioczą...
Tak wyglądała moja zima przez większość życia!
Do czasu, kiedy spełniłam marzenie o mieszkaniu z dala od zgiełku.
Już siódmy rok... niby blisko miasta a jednak na tyle daleko, aby przypomnieć sobie, że zima jest zimą. I to prawdziwą!!
Jako dzieci mieliśmy masę radości. Bo sanki, łyżwy, bitwy na śnieżki. Potem już tylko problemy z powodu nieodśnieżenia ulic (jak wiadomo drogowcy zawsze zaskoczeni).
Aby zacząć cieszyć się zimą należy wynieść się z miasta!!
U nas jak za dawnych lat:)
Śnieg?- to na biało, odśnieżyć podjazd należy samemu a drogi?- tak, czasem gmina się tym zajmie, kiedy już przejechać nie można:) Po kilku dniach opadów dookoła domu pojawiają się tunele:) Nie ma co ze śniegiem robić, więc na boczek a potem tunelami.
Lubię to moje Bullerbyn.:)
Poniżej zamieszczam kilka widoków z naszych rejonów.
Czy nie tak powinna wyglądać zima kochani?
Za oknem biało, w piecu napalone, że HEJ!, dzieci już szykują sanki...
Wieczorem nadejdą sąsiedzi- na grzane wino:)



Dobrze mieszkać na wsi!!:)



poniedziałek, 4 lutego 2013

Na dobry początek!!

Witajcie
Mam na imię Paulina i mieszkam na mazowieckiej wsi...
Postanowiłam dołączyć do Szanownych posiadaczy blogów internetowych.
Postaram się pisać ciekawie, inspirująco, czasem na przekór.
 Mam nadzieję, że będzie nam razem przyjemnie, że Was nie zanudzę:)
 O czym będzie? O wnętrzach, dzieciach, ogrodzie, zwierzyńcu ukochanym, pozytywnej relacji ze światem. Będzie o książkach,malowanych obrazach, szydełkowanych firankach, ogrodowych ogniskach:) Nie będzie natomiast o problemach bo każdy ma swoje.
Zaczynamy blogowanie:)